Krótka piłka

napisał/a: ~gość 2010-05-01 13:47
Pisze, bo mam problem- znow :) ale wierze ze mi pomozecie, bo znacie mnie juz troche i wiecie jaka ja jestem...

a wiec zaczelo sie wszystko w poniedzialek 26 kwietnia w dniu urodzin mojego narzeczonego. pojechal ode mnie do domu i napisal mi zasmucony smsa, ze jego rodzinka zlozyla sie dla niego na nowy telewizor (zwykle dostawal kase, a teraz ta kasa byla nam strasznie potrzebna, bo on wzial karte kredytowa i 1000 zl z niej poszlo na oplacenie tego zabiegu korekcji stulejki co mial). ogolnie mi zaczal pisac, ze ten tv mu nie jest totalnie do niczego potrzebny bo on nie ma czasu go ogladac, poza tym wieksza czesc tygodnia spedza u mnie, no i martwil sie jak on ta karte splaci...

strasznie sie tym przejelam, bo to w koncu nasze problemy. wiec mu napisalam smsa, zeby pogadal z matka na ten temat, zeby powiedzial jej prosto z mostu o co chodzi- ze zrobil zabieg bo od tego zalezalo w duzej meirze tez jego zdrowie i ze sie w tym celu zadluzyl i ze mial nadzieje ze dostanie kase...

w poniedzialek wieczorem- narzeczony powiedzial ze pogada z matka na ten temat, ale ze o zabiegu jej nie powie bo sie wstydiz, bo to jego intymnosc i sprawy miedzy nami...

we wtorek- powiedzial juz, ze zamierza pogadac z matka, ale ze nie wie kiedy, nie wie w jaki sposob i zebym nie naciskala...

wiec sie wkurzylam, bo jakby to w miare szybko zrobic, to by byla mozliwosc oddania tego tv i wszyscy by byli zadowoleni

w srode- kategorycznie mi napisal, ze z matka nie bedzie na ten temat rozmawial, bo on jest wychowany wedlug innych zasad, ze to prostactwo i wsiurstwo mowic, ze prezent jest nietrafiony i ze u niego w jego domu czegos takiego sie nie praktykuje...

wscieklam sie po tym tekscie totalnie- bo u mnie w domu sa inne zasady (ja wogole sobie nie wyobrazam zebym od mamy miala dostac prezent bez konsultacji ze mna, albo nieprzydatny, a jesli juz to nie wyobrazam sobie zebym miala udawac przed nia, ze mi sie podoba tylko mowie prosto z mostu jak jest... nikt sie nie obraza, wymieniamy te prezenty, kupujemy co innego i dla mnie to norma... udawac ze prezent sie podoba to mozna przed ciotka ktora sie widzi raz na rok...)

a moj narzeczony mi ciagle wpiera, ze u niego sa takie zasady i ze jak nie rozumiem to zebym zaakceptowala etc... pozniej zaczal mi jechac po ambicji piszac, ze
- jestem materialistka
- to przeze mnie wpadl w dlugi bo on nie chcial tego zabiegu a ja go zmusilam i jeszcze musial kredyt na niego brac
- i ze to jego sprawa skad on wezmie pieniadze a nie moja i ze na mnie przeciez nie oszczedza wiec nie rozumie o co mi chodzi

jednym slowem zaczal mi jechac z wypominkami... czego wrecz nienawidze... i tak bylo cala srode, caly czwartek.... prosilam go zeby wzial i pogadal z matka, ze te pieniadze sa nam potrzebne, ze jak przed rodzina mozna udawac, ze jak nie chce mowic o zabiegu to ok, tylko niech wymysli, ze ma na studiach nagle wiekszy wydatek czy cos...

w koncu sie zgodzil, ze z nia pogada. poagadal z nia w czwartek wieczorem, i juz napisal po tej rozmowie do mnie z pretensja, ze mama sie zdenerwowala tym wszystkim... ale ze mu niby kazala, ze jak nie chce to zeby sprzedal ten tv. wiec ja mu mowie- czy ma rachunek to sie pojdzie i sie odda. a jak nie ma, to niech na allegro wystawi. a on do mnie, ze ja sie nie licze z jego uczuciami, z tym co on przechodzi, ze postepuje wbrew swoim zasadom i takie tam pierdoly jego filozoficzne...

tegoz samego dnia- w czwartek wieczorem napisal mi sms, ze nie jestem juz ta kobieta ktora on pokochal... chyba malo co mnie tak zabolalo mocno jak to haslo...
napisalam mu, zeby powiedzial matce, ze to moja wina, ze ja sie awanturowalam o ten tv a ze on tego nie chcial i zeby ja przeprosil a mnie niech zostawi w spokoju.

nie odpisal.

w piatek rano napisal mi, ze przeprosil mame, ale ze nie powiedzial ze to moja wina. i zebym sie kasa nie martwila, bo ze nie wie co mi sie tak o to rozchodzi, ze kasa jest i ze on bedzie mial i ze sobie poradzi. i wogole pisal, ze mu jest strasznie zle z tym ze mama sie na niego zdenerwowala (bleeeeee :/)

wiec sie wscieklam juz totalnie i mu pisze "skoro kasa jest to prosze dac na hydraulika 100 zl, na malarza 200 zl, dziecku trzeba kupic pare bluzek i spodni, moj laptop sie rozkraczyl wiec mi wez juz nowy na raty a nie dopiero w pazdzierniku, mamie musisz dac 100 zl w tym miesiacu do rachunkow, trzeba zaplacic za sprzatanie wykladzin 50 zl, masz kupic nowa antene do tv bo juz pol roku nie mamy, a w weekend idziemy do bratowej na imieniny wiec trzeba jej kupic prezent. a ja kasy nie mam wogole"

on napisal, ze jak sie nie ma kasy to sie remontow nie robi, co mnie juz wrecz rozjuszylo. i mu napisalam, ze dziwne nie zrobic z zaworami, jak mi lazienke zalalo w srode a na malarza juz pol roku czekamy, bo trzeba sobie zajac wczesniej termin. i powiedzial, ze kasa bedzie i ze to nie problem to o co mu chodzi

i ogolnie to mu troche pobluzgalam... niezbyt ladnie... w nerwach (bo ja choleryczka po tacie jestem... on to wie, wiec jak widzi ze sie wsciekam to powinien troche odpuscic a nie pisac ciagle jakies glupie hasla... a bylw drodze do mnie- w pociagu. zamiast poczekac az przyjedzie, zebysmy pogadali face to face to on do mnie smsuje)


napisalam mu tez, ze fajnie jest zyc jak mamusia wszystko podklada pod nos, a ciezko jest jak sie zycie zaczyna i trzeba zyc na wlasny rachunek a pieniedzy brak, nie wiedziec za co sie utrzyma dom, dziecko, rodzine... czyli ogolnie to przez co ja aktualnie przechodze...

po tym jak mu nabluzgalam... a konkretnie powiedzialam mu kilka razy ze jest tępym chu**m, obruszyl sie na mnie, powiedzial ze jest juz w krk ale ze sie wraca do gliwic, napisal mi ze go nie szanuje i ze rzadam od niego tyle pieniedzy ile on na caly miesiac nawet nie ma i ze przesadzilam...

no i nie przyjechal. i sie wogole nie odzywa... od wczoraj od 16.30... (wtedy byl ostatni sms)

chce dodac jeszcze kilka uscislen... co by nie bylo od razu ostrej jazdy na mnie
- jeszcze jak byl w drodze, to napisal, ze jak przyjedzie a powitam go awantura to sie wraca bo on mial ciezki tydzien i chce odpoczac (a co ja mam dom wczasowy....?) poza tym ja tez mialam ciezki tydzien...
- nie mam okresu... a mialam miec w zeszla niedziele i po prostu chodze cala poddenerwowana i mowilam mu o tym juz we wtorek, a on ma to wszystko gdzies... :( a ja sie boje czy nie jestem w ciazy (bo sie kilka razy kochalismy...) i to tez mi podnosi cisnienie
- mam problemy na studiach z angielskim (wisi nade mna warunek za 1200 zl)
- narzeczony spedza u mnie wieksza czesc tyogdnia... a konkretnie 4 dni... kupuje sobie sniadania i kolacje (owszem. bo je jak kon) ale obiady mu robi moja mama no i oczywiscie sie nie dokladal do niczego w domu... do rachunkow, do remontow- a jakby nie bylo jestesmy zareczeni i wrecz on u mnie mieszka... niech sie poczuwa do czegos...dopiero w kwietniu dal mojej mamie za caly miesiac 100 zl... jego matka na jego nieobecnosci w domu oszczedza pare stow na miesiac, ktorych mu nie da, a sama jezdzi sobie na weekendy do wiednia, wenecji... to wszystko mnie denerwuje taks trasznie... :( jest mi zle i przykro... bo ja sie zadluzylam po uszy swego czasu, jak on przyjezdzal do mnie i matka jedyne co mu dawala to 100 zl na miesiac co nawet mu na przejazdy nie starczalo. a dopiero od zeszlego roku od czerwca ma rente po tacie, to zaczal sam sobie kupowac jedzenie. ale duzo tego nie jest. a on jeszcze musi sobie na studia wszystko kupowac... drazni mnie to wszystko. bo jego matka zarabia naprawde dobrze.
a u mnie w domu ledwo wiazemy koniec z koncem- z reszta to co jets u mnie w domu to skomplikowana historia.

a on nawet nie umial z matka pogadac ze tv za pare stow jest mu calkiem zbedny i walczyc o swoje... ona nam zrobila tyle zlego, ale on tego nie widzi... on cale zycie chce byc w porzadku, szkoda ze nie wzgledem mnie... jak matce zrobil przykrosc- to dramat... ale jak mnie zrobi przykrosc- to co mu tam... i jedzie po mnie dalej...


no to mniej wiecej wszystko... no i mam do was pytanie, co ja mam teraz zrobic? czy to ja sie mam odezwac i przeprosic bo zawalilam, czy obydwoje jestesmy winni (sklaniam sie raczej ku temu twierdzeniu) ale tak czy siak mam czekac az on sie zacznie odzywac czy mam przeprosic i sie odezwac czy co...?
strasznie mnie urazilo, ze on nie przyjechal... zawsze nawet jak sie tak klocilismy, to on przyjezdzal po to zeby to wyjasnic face to face a teraz to sie z krakowa do domu wrocil co mnie totalnie dobilo... :(

pomozcie.... :(
napisał/a: gandzia3 2010-05-01 15:10
Właściwie to.. nie wiem co powinnaś zrobić .Trudno coś doradzić,nie znając Waszych relacji,ani Twojego faceta,tak na monitorze czytając można niekiedy przesadzić.Znam jednak tę historią z zabiegiem i Ci powiem kobieto,że Twój chłopak wydał mi się taki niedojrzały,dosyć mocno .Myślę,że w reakcjach to oboje przesadziliście,Ciebie też poniosło.Tylko,z drugiej strony,on wygląda na faceta co to nic bez mamusi i nic przeciw rodzinie.Ok,chwali mu się,ale niby jak on chce założyć rodzinę i być samodzielny.Chyba jeszcze nie odciął się od maminego pępka,a w końcu kiedyś musi.Będzie miał rodzinę i jego rodzina powinna być dla niego najważniejsza.Rodziców można kochać i szanować,ale nie żyć według ich widzimisię, z podstawowym kryterium-tego i tego to ja nigdy nie zrobię,bo coś tam.Matka musi zrozumieć,że syn ma prawo do własnego życia,w tym własnego zdania oraz uczuć,które podobać się jej wcale nie muszą.Jeżeli wiesz,że będzie Cię to męczyć,to napisz,zaproponuj tę rozmowę,ale wiesz co,Ty chyba nie bardzo jesteś wobec niego konsekwentna w swoich zachowaniach.Odnoszę wrażenie,że raczej machasz w końcu ręką.Może się mylę,ale weź go w końcu za szmaty .
napisał/a: ~gość 2010-05-01 15:20
gandzia, wlasnie zawsze tak jest, ze on mnie przetrzymie, ze to w koncu ja sie z nim godze... a on laskawie przyjmuje moje przeprosiny...

poza tym on zawsze mi mowi- nabluzgaj mi, nawet mnie uderz, ale sie odzywaj do mnie...

wiec ja sie do tego stosuje. nie trzymam nic w sobie jak jestem wsciekla... raz jak sie slowem nie odzywalam, to mi trul poza uszami ze nie reprezentuje soba zadnego poziomu... i tez potem wyszlo na jego, nawet mnie za to nie przeprosil...

a teraz co jest? nabluzgalam mu (zamiast milczec) a on do mnie, ze ja go nie szanuje, ze jak ja go zbluzgac moglam... :(

i nie wiem w koncu co z ta matka, bo ja sie nie pisze na taki uklad jak on bedzie po jej stronie, a nie po mojej bo miec przeciw sobie cala jego rodzine i jeszcze jego samego to bezsens... zle sie czuje z tym jak pierwsza wyciagam reke, kiedy nie jestem pewna kto bardziej zawinil i od czego sie zaczelo...

on nagle po trzech dniach sobie przypomnial o tym, ze ma takie zasady w domu ze sie nie mowi ze prezent jest zbedny, nietrafiony i ze by sie wolalo jakas kase? bo jakos poniedzialek i wtorek to mowil, ze pogada...

a pozniej do mnie wyskakuje z calym mnoswtem pretensji...

no i zawsze musi wyjsc na jego.. co mu szkodzilo przyjechac jak juz byl w krakowie... pogadac, wyjasnic cos...

a on mi napisal, ze go nie szanuje, on jedzie do domu i haslem do mnie " i radz sobie sama" i sie nie odzywa :( to strasznie przykre i bardzo mnie boli... ja wiem ze nie zawsze traktuje go dobrze, ale on mnie zna, wie ze czasem mam takie odpaly ze trzeba mnie wyciszac a nie podkrecac... czasem mysle ze on takie wielkie klotnie wywoluje specjalnie zeby zostac w domu u siebie :( bo jakby nie bylo- jak prosze go zeby nie przyjezdzal, to on ma gdzies to, ze ja potrzebuje tego, zeby nie przyjezdzal i przyjezdza jakby nigdy nic... ale jak on nie chce do mnie przyjechac- to ja tez nie mam nic do gadania, bo on po prostu nie przyjedzie i koniec :(

nie wiem co robic, jak postepowac... staram sie byc niekonfliktowa osoba w zwiazku, od poczatku tego roku znosze wiele jego zachowan o ktorych wczesniej nie mialam pojecia, co klotnie- slysze coraz wiecej slow ktore coraz bardziej bola. i on o tym wie..

jeszcze mi napisal, ze on jest w szoku jak ja go potraktowalam i jeszcze teraz robie z siebie pokrzywdzona :( ja juz nie wiem czy ja jestem az tak bardzo zla... to takie nieuczciwe... on wogole nie chce popatrzec przez moj punkt widzenia... ale ja wiecznie musze akceptowac jego zasady, jego reguly postepowania, jego poglady, jego punkt widzenia... :(
napisał/a: gandzia3 2010-05-01 15:29
Wychodzi na to,że on się Twoimi uczuciami za bardzo nie przejmuje.Co to oznacza wiesz i beze mnie .Stosuje wobec Ciebie tzw. bierną agresję,milczenie,brak wyjaśnień kiedy o nie prosisz, odchodzenie od rozwiązania problemu jest agresywnym i celowym zachowaniem.Nie ma większej cholery,kiedy ktoś Ci mów-tak,wyzwij mnie,a później wyjeżdża z tekstem,że coś tam powiedziałaś, to się nazywa manipulacja .Powinnaś być konsekwentna,bo będzie się tak z Tobą woził w te i nazad przez resztę życia.
napisał/a: ~gość 2010-05-01 15:37
napisal(a):Nie ma większej cholery,kiedy ktoś Ci mów-tak,wyzwij mnie,a później wyjeżdża z tekstem,że coś tam powiedziałaś, to się nazywa manipulacja .Powinnaś być konsekwentna,bo będzie się tak z Tobą woził w te i nazad przez resztę życia.


to samo mi mowi moja mama :( ale ja kocham... kurcze juz raz kochalam i sie przejechalam na tym rowno....
najgorsze jest to ze dziecko teskni, wiadomo- przyzwyczailo sie ze ma tate... a dziecko go wogole nie obchodzi :( takie mam wrazenie. no i moje problemy... on i jego problemy sa w cenrum uwagi i to ze osmielil sie urazic swoja mamusie mowiac jej ze jej prezent byl mu niepotrzebny...
a przyjechalby wogole choc by ze wzledu na dziecko, zeby dziecka nie zawiesc... ale on sie unosi honorem ale jak ja sie unosze swoja duma, to mi jedzie ze taka dumna jestem ze daleko na tym nie zajade...

jarek jest osoba, ktora potrafi mnie uczynic przeszczesliwa... nie pije, nie pali, chce mi wszystko dac, dba o mnie, duzo rozmawiamy, przytula mnie, jak jest u mnie to dba o mnie, dziecko... na kazdym kroku okazuje mi czulosc... co sie mu kaze to to zrobi- posprzata, zajmie sie dzieckiem, pomoze mi w nauce, pomoze przy obiedzie, pobiegnie do sklepu...

a w jednej chwili- swoim postepowaniem mnie spycha na dno :( ze sie czuje paskudnie... jest wtedy taki zimny, msciwy, wypomina mi nawet to ze oddycham, nagina tak cholernie rzeczywistosc... :( jak o tym mysle to tak bardzo boli :(

ja sama widze ze on czesto mna manipuluje... to ze uciekl wtedy ze szpitala to tez zwalil na mnie- ze niby nie mial pewnosci czy po zabiegu z nim bede, bo mu pare miesiecy wczesniej powiedzialam cos co zrodzilo w nim watpliwosci... i ja sie dalam na to haslo wkrecic :( nie wiem co robic, latwo doradzac komus kogo sie nie zna, jak sie jest z boku i sie widzi ze to bezsens.. a gorzej autentycznie sie pozegnac... jak to sa uczucia, emocje... autentyczny bol serca
napisał/a: gandzia3 2010-05-01 15:49
Nawet gdy jest się z boku doradzanie nie jest łatwe.Z boku można pewne rzeczy dostrzec,a pewne pominąć.Przeczysz trochę sama sobie,nasuwa mi się wątpliwość czy aby nie chcesz sama siebie do czegoś przekonać Nie wiem,ale weź w tej chwili na wstrzymanie i przemyśl czego nie jesteś w stanie u niego tolerować.Jeżeli ogólne plusy przeważą minusy .Nie bardzo chyba oboje potraficie rozwiązywać problemy.Jeżeli jest Wam,oprócz takich jazd dobrze,choć wzięłabym pod uwagę jak często do nich dochodzi i jak się kończą.Nie ma po prostu innego sposobu niż konsekwentne powtarzanie partnerowi,że na pewne zachowania się nie godzisz oraz wymagać tego.Czy partner zrozumie, to inna niestety bajka.Może przechodzicie zwykły kryzys,poznałaś nowe cechy jego charakteru nie ma więc sensu nakręcać się zachowaniami swoimi ani kogoś,tylko wziąć na wstrzymanie.Pamiętając,że na pewne rzeczy nie godzisz się i kropka .
napisał/a: ~gość 2010-05-01 15:55
gandzia, ciezko wziac na wstrzymanie :(
ogolnie to klocimy sie tak pozadnie rzadziej niz raz na miesiac- jak tak popatrze wstecz na to wszystko...
ale jak juz jest ta klotnia, to widze ze jedno drugiemu nie potrafi za chiny ludowe przegadac swoich racji...

plusow jest duzo- on jest dla mnie bardzo dobry... ale jak jest u siebie na slasku to czuje jakby mnie zaniedbywal... on sie tlumaczy studiami, tym ze zmeczony jest, czasu nie ma... staralam sie to zawsze rozumiec...
ale jak on mi pisze pewne rzeczy, ktore dla mnie sa juz totalnym absurdem (np to ze nie pogada o tym tv bo on takie ma zasady) to mnie krew zalewa.. i zaczyna sie klotnia, gdzie wykladamy swoje racje no i dla niego jego racje sa zawsze najlepsze... choc wcale nie ma lepszych argumentow niz ja.
zwykle sie koncza tak, ze zaczynamy ze soba pisac sms, wyciagam reke na zgode i w nastepny weekend przyjezdza jakby sie nic nie stalo.... a ja po kazdej takiej klotni jestem zgwalcona psychicznie...

moze pisze nieskladnie zaprzeczajac sama sobie, ale ja nie wiem jak ja sie czuje... tzn jest mi przykro i nie rozumiem tego wszystkiego :( jak osoba ktora zwykle jest taka dobra, kochana i cudowna moze byc w jednej chwili takim wstretnym chamem... :(

[ Dodano: 2010-05-01, 15:59 ]
najbardziej mnie u niego wkurza to jego wypominanie mi wszystkiego w klotniach i tlumaczenie tego tym ze "jak ja mam odpierac twoje ataki"

to, ze najpierw sam chce zebym mu bluzgala, a potem sie obrusza ze jak ja smiem go nie szanowac i tak traktowac

to, ze on czasem do blahych zdarzen przypisuje mega znaczenie- np jak mu kupilam czarne spodnie a on chcial bezowe, to mialam pol dnia awanture, ze ja chce wszystko kontrolowac, ze on mnie rozpuscil i ze to sie zmieni, ze chce caly proces decyzyjny podejmowac w tym zwiazku sama, ze sie z nim nie licze, ze robie zamach na jego autonomie i wprowadzam do zwiazku rzady totalitarne (to sa dokladne jego slowa)

i bardzo to bolalo... ja plakalam jak porabana ze mialam juz oczy spuchniete, a on sie nie zatkal tylko wykladal swoje racje caly czas i mi trajkotal i trajkotal... :(

takie akcje mnie wkurzaja na maksa u niego :( i ta jego nieustepliwosc...
napisał/a: gandzia3 2010-05-01 16:45
Czyli miałam rację, nie potraficie rozwiązywać problemów,bo każde z Was wykłada „swoją rację”, każde coś sobie z góry zakłada i za Chiny Ludowe od tego odstąpi.Kazde zakłada,że to drugie coś tam robi i coś tam sobie myśli,każde bierze to do siebie i dopiero jest reakcja.Niekiedy po czasie.To jest eskalacja problemów,a nie ich rozwiązywanie. Nie ma kompromisu tylko pogwałcenie uczuć.Twoich bądź jego, a Ty, jako ta,która wyciąga zawsze ręke czujesz się zwyczajnie nie szanowana. Zauważ jakich słów używasz-racje, ataki, pogwałcenie autonomii.Wy ze sobą walczycie.
Musiałabym Was obu dobrze znać i przeprowadzić sporo rozmów aby coś konstruktywnego doradzić.Może w zwykłym,codziennym życiu,jesteś zbyt despotyczna. Mężczyźni są niezwykle wyczuleni na takie rzeczy, od razu krzyczą o wolności.Za to w ważnych sprawach Ty odpuszczasz,efekt jest taki,że czujesz się nieważna i zaniedbywana.Być może są ku temu realne powody,z tego co piszesz to i owszem. On zapewne ma powody by twierdzić co twierdzi, ale wszystko rozbija się o to,które z Was ma rację i którego „będzie na wierzchu”. Osobiście myślę, że żadne z Was nie akceptuje tej drugiej strony takim,jakim ona jest.
napisał/a: ~gość 2010-05-01 17:08
ale ja nie chce zeby moje bylo na wierzchu tylko chce zeby bylo dobrze... zawsze mi tylko o to chodzilo... i nadal chodzi... a on nie umie tego zrozumiec i zaakceptowac, tylko upatruje w moich dzialaniach tego, ze ja chce zaznaczac swoja dominacje czy cos... :( dla mnie to absurd...

jesli rozwalily mu sie czarne spodnie- to dla mnie jest normalne ze kupujemy czarne, a nie bezowe- bo bezowych ma mnostwo...

jak ma problem z penisem- to wiadomo, ze idzie z tym zrobic. zeby bylo dobrze dla nas- ja jako osoba nie mam w tym interesu zadnego, zeby on sobie zrobil z penisem

jak mi placze ze skoro dostal tv to jestesmy ok 200-300 zl ktore by dostal "do lapy" zamiast prezentu, za ktore by splacil w czesci karte kredytowa- to mu poddaje rozwiazania... zeby nam bylo lepiej... a jak on sie do nich nie stosuje, tylko ciagle wymysla, ze nie bo cos tam- i zaczyna mi wypominac to co on dla mnie zrobil, to ja sie gubie o co chodzi :(

niczego nie rozumiem :(
napisał/a: no name 2010-05-01 17:19
Zdepresjonowana, stracilas w moich oczach... n/c.
napisał/a: ~gość 2010-05-01 17:34
no name, a moze rozwiniesz ta kwestie.... bo wybacz ale nie rozumiem.
napisał/a: ~gość 2010-05-01 18:11
Jak nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze ... to psuje wszytsko i od tego się zaczyna. Kwestie materialne to bardzo ważne kwestie, ale niestety Zdepresjonowana głową muru nie przebijesz...

Widać, ze pracujesz nad swoim partnerem i zwiazkiem pewnie od początku. To dobrze. Ja mam podobnie też lubię mieć kontrolę. Wyczuwam, ze Ty też. Ale jedno mogę Ci powiedzieć, ze nie na wszytsko można mieć wpływ. Uwierz, nie na wszytsko. I im prędzej to zrzomumiesz, tym szybciej wyluzujesz i przestaniesz sie tak przejmować z korzyścią dla siebie.

Zdepresjonowa- nie mozesz całe życie do czegoś go namawiać i wszystkiego pilnować, bo życie ejst tylko zyciem, a człowiek z którym jesteś też ma prawo do decydowania, tymbardziej, że jego życioe to jego życie, jego kasa to ejgo kasa, jego rodzina to jego rodzina i jego prezenty to jego prezenty i jego wychowanie, czyli to co on wyniósł z domu, to jego wyvhowanie- jego godnosć i jego zasady.
To po prostu ON.

Ja próbowałam przez lata mieć na wiele rzeczy wpływ i mieć kontrolę, bo czułam, że tak będzie mi, jemu, nam lepiej... Ale myliłam się. Im dłuzej chciałam mieć kontrolę i pilnowałam wszystkiego: kasy, jego, siebie, obowiazków od A-Z to tymbardziej czułam się gorzej...

Aż w koncu zapaliła mi się lampka, która oznajmiła mi sama "wyluzuj, on to on, głową muru nie przebijesz, próbowałam długo, ale niestety nie na wszytsko w życiu mozemy mieć wpływ."

Zaakceptowałam siebie, problemy jakie mam sama, z nim lub bez niego. W miarę możliwości i sił mam kontrolę, ale umiarkowaną i jet lepiej. Nic na siłę.


Poza tym mieszkamy u mnie w moim własnościwoym m ieszkaniu. Ja mam niedługo roku obronę i nie pracuję teraz i pracuje tylko mój partner.

Nikt nam nie pomaga. Nikt. Mój partner ma biednych rodzców i nigdy nie dostał od nich ani grosza.
M atylko srednie wykształcenie i musi pracować po 14 godzin, a wypłata nie ejst duża.

Wydatki są duze. Głownie duze rachunki i drogie studia. Oszczędzamy i nie korzystamy od roku z życia do czasu jak się pewne wydatki nie pokończą. No trudno.
Też wział kredyt i to większy niz wasz. Ja mam tez debet na karcie kredytowej i nie mam jak go teraz spłacić. Do tego też muszę zrobić remont. Naprawic junkers. Przez tydzień komputer był w naprawie( miesiac przed obroną, masakra) i trzeba było dużo kasy władować. To martwi i martwiło strasznie długo. Ale niestety trzeba cierpliowści i dużej dojrzałości w takich sytuacjach i czasach gdy pojawiają się życiowe problemy. Wiem, ze po obronie bedę pracować i wszytsko będzie musiało wrócić do normy. Ale to trzeba wyrozumiałości i dojrzałości i umijętności rozmowy.

Czy Ty przypadkiem nie masz PMS, lub okresu ;) Sorry za żart, ale to znane mi objawy ;P
Więcej luzu i dojrzałości. Tak wygląda życie. :)

[ Dodano: 2010-05-01, 18:21 ]
A jeśli to ciebie, was męczy to zmień partnera, ale nie jego osobowości, tylko na innego ;)
Moze to głupia rada. Ale jesteś ok. 5 lat młodsza ode mnie, mieszkasz z rodzicami, masz an kogo liczyć.

Ty nie musisz się z nikim męczyć. ;) Nie mowię, ze Ty się męczysz, ale na kogo liczyc w życiu masz. A ja nie. I nic na to nie poradzę. Ale rozpaczac nie będę, bo chcę i pracuje nad tym, żeby mieć silną psychę. Moja głowa, to moja przyszłość. ;)
Więc głowa do góry i nie pozwól na to, zeby ktoś psuł Ci samopoczucie :)